Kolejną wizytę Kuby rozpoczynam, jakże by mogło być inaczej, od Hawany. To moja trzecia wizyta w tym mieście. Ilekroć zabieram się za pisanie o nim, ogarnia mnie niemoc. Cisną się słowa zachwytu, podziwu, uwielbienia. Z drugiej strony bardziej pejoratywne odczucia, przygnębienia, smutku, żalu... I bądź tu człowieku mądry, napisz cokolwiek... Poczekam na kolejny raz w tym jakby nie było niezwykłym mieście, może w końcu myśli utorują swą drogę ku uzewnętrzeniu jej na papierze ...
Po kilku dniach w stolicy rozpocząłem w końcu swoje kubańskie wojaże po kraju. Na pierwszy ogień poszło całkiem sporawe miasto
Matanzas, położone raptem dwie godziny drogi od stolicy...
Określane bywa dosyć wyniośle "miastem mostów", "Atenami Kuby", tymczasem swą nazwę dosłownie wywodzi od słowa "masakra" (matanza hiszp.). Jedni twierdzą, że od mordu rdzennych indian na kolonizatorach, inni że od szlachtowania świń w tutejszym porcie, by dalej już w formie porzeźniczej były zaopatrzeniem statków....
Miasto to niezbyt turystyczne. Aż dziwne... Spotkałem się nawet z kilkoma opiniami, że i niezbyt atrakcyjne. Tymczasem mnie bardzo przypadło do gustu. W porównaniu do Hawany, neoklasycystyczne, secesyjne budynki wręcz biją po oczach świeżością, zadbaną elewacją. Miasto zachwyca czystością, pięknymi ryneczkami, nadrzecznym bulwarem z uroczymi kafejkami, wieloma zabytkowymi mostami przerzuconymi przez rzeki Yamuri i San Juan, kapitalnym muzeum farmacji z XIX wieczną oryginalną zabudową, unikalnym muzeum Pożarnictwa, cudowną jaskinią Bellamar w okolicy...Wreszcie to miasto artystów, kubańskiej bohemy, z pięknymi galeriami, rzeźbami na nadrzecznym bulwarze. Nie idzie się w Matanzas nudzić...
Bardzo się cieszę, że umieścilem Matanzas na swojej liście miejsc do odwiedzenia na Kubie. Po przytłaczającej, nieco smutnej i apokaliptycznej Hawanie wlało nieco pozytywnego spojrzenia na kubańską rzeczywistość...