Nie będę zbytnio rozpisywał się o kolejnym miejscu mojej wizyty na Kubie, uroczym kolonialnym mieście Trinidad... Odpowiedni post poczyniłem raptem kilka miesięcy temu przy okazji ostatniej wizyty tutaj. Zainteresowanych odsyłam doń...
Trinidad jak zawsze mnie nie zawiódł. W dalszym ciągu potrafi poruszyć serce. Dalej zachwyca swymi brukowanymi otoczakami uliczkami, zachowanymi żywcem jak z czasów hiszpańskich, kolorowymi casami i kamieniczkami, eleganckimi restauracjami i cudowną Casa de la Musica, gdzie można poczuć rytmy rozśpiewanej Kuby na żywo... Walory miasta są powszechnie znane, dostrzegła je swego czasu i UNESCO, toteż turystów tu całkiem sporo. Mam wrażenie, że ich natężenie na metr kwadratowy jest tu największe w całej Kubie... Nie jest to jednak jakoś nad wyraz uciążliwe, a mając na uwadze sytuację ekonomiczną mieszkanców, wręcz wskazane...
Pobuszowałem też nieco po obrzeżach miasta, zwłaszcza po osławionej
Dolinie Młynów Cukrowych (Valle de los Ingenios), miejscu tyleż urokliwym, co z mroczną historią niewolników ciemiężonych w trakcie katorżniczej pracy przy produkcji cukru w czasach kolonialnych.
Powylegiwałem się na pięknej plaży
Ancon doświadczając plażowych uroków Kuby tym razem od strony morza karaibskiego...