Muszę przyznać, że
Lima, olbrzymich rozmiarów (ponad 9 milionów mieszkańców) rozpasłe cielsko peruwiańskiej stolicy, pozytywnie mnie zaskoczyła. Po przeczytanych uprzednio recenzjach i opisach walorów miasta, zbyt wiele sobie po nim nie obiecywałem. Tymczasem odebrałem je nad wyraz pozytywnie. Tym, co pierwsze rzuciło się w oczy to niesamowite położenie Limy, pomiędzy kilkudziesięciu metrowymi klifami oddzielającymi ją od bezkresów Pacyfiku , a suchą pustynią przechodzącą dalej w potężne Andy z drugiej strony. Wyczytałem gdzieś zresztą, że to po Kairze druga największa pustynna stolica Świata. Miasto Królów, jak pierwotnie nazwali je hiszpańscy najeźdzcy i jego zalożyciele (w 1535 roku), zaskakuje też niebywałą czystością. Autentycznie jest tu bardzo czysto, jak na standarty południowo- amerykańskie. Na okrągło widać służby z szufelkami, pucujące miejskie bulwary, bruki i plazy. Pod tym względem byłem ewidentnie pozytywnie zaskoczony. ..
Już te dwie okoliczności sprawiały, że odkrywanie miejskich atrakcji dawnej stolicy imperium hiszpańskiego w Ameryce Południowej było czynnością nad wyraz przyjemną...
A trzeba nadmienić, że jest co wizytować :
⏩ historyczne centrum miasta z masą zabytków z czasów hiszpańskiej kolonizacji, na czele z wielce bogatym w kolonialne, barokowe, czy późniejsze neoklasycystyczne budynki z czasów samego konkwistadora Pizarro i jemu następnych, placem Plaza de Armas. Ile bym nie jeździł po kolonialnych perełkach architektury miejskiej w krajach kultury latino, jestem pod nieodpartym wrażeniem ich rozmachu, majestatu, kolonialnego czaru. To coś, w czym miasta tych kręgów kulturowych biją na głowę inne niż pozaeuropejskie destynacje. Uwielbiam pohiszpańskie, kolonialne miasta kręgów kultury latynoskiej. Mają w sobie ten czar zamierzchłych czasów. Gdyby się dobrze wsłuchać, przyostrzyć nieco zmysły i wyobraźnię, usłyszysz stukot końskich kopyt o uliczny bruk, zobaczysz przyciężkawego konkwistadora w opasłej zbroi, bogatostrojne hiszpańskie piękności tychże wyczekujące, zakutych w dyby inkaskich wojowników, misjonarzy próbujących przekonywać ich do jedynie słusznej wiary ... Tu, na ulicach Limy wielka historia świata się pisała. Bez dwóch zdań...
⏩ utrzymane w wielu stylach architektonicznych limańskie balkony. Ich pedantyczne wykonanie, detaliczna doskonałość, maestria dłuta ich twórców, zachwycają na każdym kroku. Nie potrafiłem wyjść z podziwu patrząc na nie...Podobnież zresztą UNESCO uznając je za główny argument dla przyznania im swego zaszczytnego statusu,
⏩ górująca nad historycznym centrum Limy góra San Cristobal, zabudowana multikolorowymi slumsami, do których strach się zapuszczać inaczej niż taksówką z zaciemnionymi szybami,
⏩ rozrywkowa dzielnica Miraflores, z swoim roztańczonym klimatem, pełnym barów, dyskotek, pracowni artystycznych tutejszej bohemy, zadziwiająco pięknych latynoskich kobie
⏩ klifowe wybrzeże rozciągnięte wokół dzielnic San Isidro, Miraflores, z przepięknymi parkami, tętniącymi życiem, z latającymi nad głowami paralotniami, kamiennymi plażami u dołu, bezkresnymi wodami Pacyfiku....
Nie miałem sporo czasu na Limę, raptem dwa dni, zdecydowanie zbyt mało, niemniej wyjeżdżałem stąd odbierając to miasto bardzo ale to bardzo pozytywnie. Na tyle, że jestem pewien, że jeszcze nie raz będzie mi danym tu jeszcze wrócić...