Macie tak, że gonicie za jakimś marzeniem, ono Wam nieustannie ucieka, nie pozwalając przy tym o sobie zapomnieć....?
O
Macchu Picchu marzyłem od zawsze. Kilka dni temu moja była dziewczyna, nota bene świetna kobieta, przypomniała mi, że już 20 lat temu opowiadałem jej, jak bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć na żywo Macchu Picchu. To było od zawsze moje topowe marzenie podróżnicze. W międzyczasie bardzo zmieniłem swoje życie, na tyle że zostałem jego własnym zarządcą, Panem własnego życia, że zbudowałem je sobie tak jak wymarzyłem, uzyskałem wolność, największe dobro jakie człowiek może posiąść...
Odwiedziłem przez te lata prawie setkę krajów, kilkadziesiąt unikalnych miejsc Świata, spotkałem tysiące fantastycznych ludzi, odwzajemniłem miliony uśmiechów uroczych dzieciaczków z każdego zakątka Świata. Spełniłem masę swoich podróżniczych marzeń. Ale ciągle, przez te wszystkie lata jakoś nie udało mi się spełnić tego mojego wielkiego marzenia z dzieciństwa. Jednego z największych ...
Aż do dzisiaj...
Ten dzień był tak wyjątkowo pięknym, jakim winien był być tak dostojny dzień. Dzień spełniania marzeń z dzieciństwa... Pogoda dopisywała w najlepsze, co nie było pewnikiem, zważywszy na końcówkę pory deszczowej w tym regionie Peru. Tak sobie wyobraziłem teń dzień i takim był... Podniecenie towarzyszyło mi od momentu przebudzenia się. Wreszcie zobaczyłem, to cudowne inkaskie miasteczko, wzniesione wysoko pośród andyjskich szczytów, kilkaset metrów ponad wzburzonymi wodami brązowawo toczącej swe wody Uribamby. Wzruszenie wzięło górę. Duma przepełniła mnie w najlepsze. Jest wielkim błogosławieństwem możność spełniania własnych marzeń, zwłaszcza tych latami marzonych. Gdzie nie popatrzyłem, gdzie nie zajrzałem, było pięknie. Sporo Świata widziałem, masę cudownych miejsc. Człowiekowi wydaje się, że mając syndrom najedzonego, tłustego kota, niczym nie jest w stanie się nasycić, zachwycić, nic już nie jest w stanie go zaskoczyć. Nieprawda, tu na Macchu Picchu, w tym zaginionym inkaskim mieście, przekonałem się raz wtóry, jaką moc niesie za sobą podróżowanie. Jak potrafi rozmarzyć, zachwycić, sprawić, że endorfiny buzują w organizmie, że naprawdę jest coś takiego jak szczęście...
Ogólne podniecenie z możliwości bycia w tak unikalnym miejscu, sprawiły że nawet wejście pionowymi schodami na szczyt Wayna Picchu, majestatycznie górujący prawie 300 metrów nad słynną inkaską cytadelą, nie wydał się ciężkim. Nogi same niosły. Zmęczenie nie dawało o sobie znać...
Usiadłem na kamiennym murku na szczycie Wayna Picchu, mając w dole widok na ów inkaski cud, jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem. Rozmyślaniom nie było końca...Dla takich chwil człowiek żyje. Dla takich pokonuje tysiące kilometrów samolotami, autobusami, rozklekotanymi busami, dziesiątki kilometrów schodów, tras trekingowych, w zapoconych koszulkach, z odciskami na styranych stopach... Dla takich chwil właśnie... Bo w takich chwilach właśnie uświadamia sobie, jak piękne życie prowadzi...jak piękne miejsca wizytuje, jak pięknym jest ten Świat, w którym przyszło mu swój niezauważalny ślad zaznaczyć. Kiedyś zdrowie już nie pozwoli, nogi nie poniosą, płuca nie wydolą na wysokościach... Wtedy usiądziesz, przypomnisz sobie te wyjątkowe chwile, te tysiące pokonanych schodów, ten moment gdy spojrzałeś na skąpane w słońcu ruiny cudownej inkaskiej cytadeli ze szczytu Wayna Picchu i uświadomisz sobie, jak wielkim szczęściarzem jesteś, mogąc być cząstką takich unikalnych momentów...
P.S. o samym Macchu Picchu się nie rozpisuję. Sporo mądrzejszych głów i publikacji na ten temat poczyniono. Z kolei moje odczucia są unikalne, właśnie dlatego, że są MOJE...