Nie uśmiechało mi się spędzanie zbyt pokaźnej liczby dni w największym mieście Boliwii. Pisałem wcześniej, że miejsce to średnio atrakcyjne, a i to spory eufemizm w stosunku doń. Kolejny więc dzień pobytu w La Paz wykorzystałem na odwiedziny jednej z wielu atrakcji znajdujących się poza granicami miasta. Wybrałem się na trekking ku
lagunie Charquini (nazywanej też Esmeralda Lake). Opuszczając miejskie rogatki wjechaliśmy w wysokogórski, dziki, andyjski krajobraz. Drogę wyznaczała cudowna, zaśnieżona czapa
Huayan Potosi (6088 m), piątego najwyższego szczytu Boliwii. Trasa była nadzwyczaj urokliwa.
Wyobrażałem sobie, jak pięknym doznaniem mogłoby być pokonywanie jej motocyklem. Zapisuję zresztą tę myśl na dysku twardym własnej pamięci. Kto wie, kiedy o sobie przypomni...Mijaliśmy piękne, różnokolorowe jeziorka, pełne różnych minerałów dająch im barwę, niewielkie kopalnie wolframu, cyny, miedzi.., czy wreszcie cmentarzysko górników bestialsko zamordowanych w trakcie antyrządowych demonstracji w 1965 roku. Miejsce z tragiczną historią, niemniej nad wyraz urodziwe. Spoczywanie w takim miejscu, w cieniu potężnej góry Huayan Potosi zdawało się choć śladowo dodawać honoru i chwały ich śmierci. Zawsze mam nieodparte wrażenie, że jakoś tak przyjemniej zlożyć swe prochy w tak niesamowitych okolicznościach przyrody.
Gdzie nie popatrzeć wypasały się lamy i alpaki. Przepięknie prezentowały się w tutejszym górskim otoczeniu. Dla mnie to nieodłączny widok kojarzący się z tutejszymi Andami. Bez ich towarzystwa Andy nie byłyby tym samym.
Po niezbyt uciążliwej wspinaczce w tych wyjątkowych okolicznościach przyrody w końcu dotarłem do położonej na 5042 m laguny Charquini. Szmaragdowy kolor wody idealnie odpowiadał innej z nazw laguny - Esmerald Lagoon. Miejsce to niebywale piękne. Warto uczynić je obiektem wizytacji, mając w zanadrzu nadprogramowe dni podczas pobytu w La Paz. Tylko dostarczyło kolejnego argumentu zaświadczającego, jak pięknym miejscem są andyjskie krajobrazy Boliwii...