Jedną z dwóch głównych atrakcji, które koniecznie chciałem odwiedzić w trakcie wizyty w Boliwii, atrakcję adrenalinową, o zaliczeniu której od dawna marzyłem, był zjazd rowerowy słynną boliwijską
Drogą Śmierci (Camino del Muerte)... Jej legenda, krwawe żniwa, które zbierała rokrocznie rozsławiła ją hen daleko w Świecie. Została zresztą uznana za
najniebezpieczniejszą drogę Świata, na której swego czasu rocznie ginęło około 300 osób...
W zasadzie od zawsze, odkąd myślałem o Boliwii, a od kilku lat intensywnie przenikała moje myśli, kojarzyła mi się z ową słynną adrenalinową drogą rowerową. Im szaleniej i bardziej adrenalinowo tym bardziej pociągająco dla mnie...Wiedziałem, że będąc kiedyś w Boliwii, koniecznie zjadę rowerem ową legendarną Drogą Śmierci...
Obecnie, po przekierowaniu ruchu kołowego na nowo zbudowany w 2006 roku odcinek drogi omijąjący Camino del Muerte, droga pozostaje jedynie we władaniu rowerzystów, z korzyścią zresztą dla ich bezpieczeństwa. Niemniej kilkanaście ofiar śmiertelnych od tego czasu ciągle się wydarzyło. Droga łączy boliwijską stolicę La Paz z nisko położonym regionem Yungas w amazońskiej puszczy. Jej dystans wynosi 64 km, z czego pierwsze 22 kilometry, od przełęczy La Cumbre, znajdującej się na wysokości 4650 m, wiedzie asfaltem. Najgorsza część trasy (przez 42 km) prowadzi szutrem, drogą szerokości maksymalnie 3 metrów, z widokami na przepaści wysokości nawet 500 metrów... Trasa kończy się już na obrzeżach parnej, tropikalnej dżungli amazońskiej na wysokości około 1000 metrów. Tym samym do pokonania zostaje
odcinek przewyższeń rzędu 3650 m...Brak barier ochronnych i dosyć częste osuwiska czynią Drogę Śmierci wyjątkowo niebezpieczną, zwłaszcza w czasie deszczu i często zalegających mgieł.
Z perspektywy zaliczonej Drogi Śmierci, z perspektywy zostania posiadaczem koszulki ze sławetnym napisem "I survived Death Road" (przeżyłem Drogę Śmierci), uważam, że obecnie jej złowróżebna sława jest aż nad wyraz przesadzona. Bardziej mrożącą krew w żyłach wydawała mi się ubiegłoroczna droga przez pakistańskie Himalaje prowadząca do doliny Fairy Meadow u stóp słynnej Nanga Parbat... Niemniej co by nie powiedzieć, na tutejszej Drodze Śmierci trzeba zachować maksymalnie wzmożoną ostrożność. Jeden nieuważny ruch, nieuwaga, zagapienie, nadmierna fantazja i może to być Twój ostatni zjazd w życiu. Zwłaszcza, gdy jedziesz tak dynamicznie i agresywnie, jak ja. Daleko w tyle pozostawiałem resztę około dwudziestoosobowej grupy współtowarzyszy jazdy. Nie raz poczułem spory zastrzyk adrenaliny, czasem wręcz aż nadmiernie balansując na krawędzi ryzyka. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie chciał stawić czoła buzującej adrenalinie. Wtedy wiem, że żyję... Dzięki temu poczułem legendę owej osławionej Drogi Śmierci, a w sumie o to mi chodziło decydując się na ową atrakcję