Przeburzyliśmy wszerz przez Park Narodowy Chobe, drogą przez Savuti. Drogi były kiepskie, łamane przez tragiczne.Czasem rock'n'roll, a najczęściej już heavy metal... Offroad totalny, piachy, w każdej kombinacji kolorów. Ale w zamian zwierząt zobaczyliśmy co nie miara. Zdecydowanie więcej niż przy rzece Chobe w północnej części Parku. Pojawiły się stada zebr, bawołów, gnu, oczywiście masa żyraf i słoni, mangusty, strusie, marabuty, hieny, wiele innych. Niecałe 300 km zajęło nam bite 11 godzin.
Do
Khwai dotarliśmy już w ciemnościach. Mieliśmy spory problem ze znalezieniem jakiegoś campsite. Noc przy rzece w otoczeniu hipciów, które przechadzały się w tę i wewtę wokół naszego auta. W dodatku wymarzliśmy co nie miara. Noce zimne w tej Afryce ...
Kolejny dzień, w drodze do
Maun kontynuowaliśny nasze offroadowe szaleństwo przejeżdżając przez sławny
rezerwat Moremi. To zewnętrzne granice
Delty Okawango, najsłynniejszej bezodpływowej rzeki Świata, która tutaj, pośrodku afrykańskiego buszu kończy swój bieg... Zwierząt tu ponoć co nie miara. Ale poza wszechobecnymi żyrafami, słoniami, zebrami, nic więcej zbytnio nie zobaczyliśmy. Sporo jeszcze wody wewnątrz buszu, więc i zwierzyna może się głębiej w busz schować. A, że ma tu codziennie miejsce walka na śmierć i życie, więc i chować się trzeba. Zauważam, nie pierwszy raz zresztą, jak perspektywa zmienia punkt postrzegania. Jeszcze kilka dni temu dałbym się pokroić, by zobaczyć słonia czy żyrafę. Obecnie przestały na mnie robić aż takiego wrażenia. Widziałem ich przez ostatnie 3 dni tysiące...Pewnie kolejne tysiące zobaczę jeszcze przez kolejne dni...