Dotarliśmy po dwóch dniach drogi przez botswańskie bezdroża do
Maun, trzeciego największego miasta kraju i bazy wypadowej do osławionej
Delty Okawango. To wlaśnie w jego okolicach owa
najsłynniejsza bezodpływowa rzeka Świata kończy swój bieg w bezkresach sawann, buszu i bagien, rozlewając się w porze deszczowej na powierzchni nawet 15 tys. km2, umierając z kolei w porze suchej śmiercią naturalną. Fenomenem jest, że wówczas, w porze suchej delta zupełnie zanika - około 60% wody „wyparowuje” w wyniku transpiracji roślin (parowanie wody z nadziemnych części roślin), 36% przez parowanie, 2% zostaje w ziemi a 2% dopływa do Jeziora Ngami. Miejsce to na tyle istotne dla afrykańskiego i światowego ekosystemu, że nawet
UNESCO objęła je swym patronatem. Nie trzeba nadmieniać, że to także raj dla afrykańskiej fauny. Wody delty są życiodajnym domem dla całej masy zwierząt, uciekających tutaj przed śmiercionośnymi upałami afrykańskiego lata.
Marzyło mi się zobaczyć bezkresy delty Okawango z lotu awionetką. Z tej perspektywy prezentowałaby się zapewne najokazalej. Ale ceny skutecznie odstraszają. Za godzinny lot życzą sobie tutaj obecnie 300 dolarów... Za coś podobnego w Nazca w Peru miesiąc temu zapłaciłem trzy razy mniej. Cóż, Afryka doi ile potrafi z kieszeni turysty... To fakt powszechnie znany.
Postanowiłem choć zaznaczyć swoją bytność w tym niesamowitym miejscu, wybierając się w rejs po rozlewiskach słynnymi łupiankami
mokoro. Ceny proponowane przez lokalne agencję podobnież odstraszały - 150-200 dolarów od osoby. Zasięgnąłem jednak tu i ówdzie języka i zrobiłem to indywidualnie, po swojemu (za 30 dolarów łącznie). Dotarliśmy swoim samochodem do wioski Morutsha, skąd wybraliśmy się w rejs małymi łupiankami, teraz już robionymi z włókna szklanego miast drewna, po rozlewiskach Delty Okawango. Kilka hipopotamów, stada gnu czy impal udało się zobaczyć. Przygoda wielce ciekawa, choć gdybym miał ją odbyć w cenie proponowanej przez lokalne agencję, czułbym się raczej zawiedziony...