Drugi dzień pobytu w królestwie
Eswatini przeznaczyliśmy na wizytę głównie w jego północnej części. W drodze tamże odwiedziliśmy m.in. malutką stolicę kraju -
Mbabane . Nijak nie sposób poczuć tutaj stolicowego vibe'u, uwierzyć że jest się w sercu danego kraju. Peryferyjne, prowincjonalne miasteczko z kilkoma wyższymi budynkami, centrami handlowymi. Nic specjalnego. Jedna że stolic Świata o najbardziej małomiasteczkowym charakterze, jakiekolwiek miałem okazję kiedykolwiek wizytować...
Im bliżej północnej granicy, tym wyraźniej zaczynają majaczyć na horyzoncie całkiem sporawe górzyska. Warto wspomnieć tu zwłaszcza o jednej -
Sidibe Rock, masywnym ostańcu skalnym,
drugim tego typu największym, zaraz po słynnym australijskim Uluru, w Świecie. Droga przez góry jest nad wyraz malownicza. Widoki niczym w szkockim Highlands. Piękne, łysawe, pagórkowate górzyska wyrastają z każdej strony. Jest nad wyraz pięknie. Odwiedzamy m.in zaporę i hydroelektrownię
Maguga Dam . Popołudniu wjeżdżamy do niezwykle powabnego rezerwatu
Malolotja Nature Reserve . Szkoda, że nie mamy czasu na dłuższy pobyt tutaj. Szereg kapitalnych tras trekkingowych aż kusi, by tu zostać dłużej.
Odbywam tutaj całkiem wymagający trekking ku wodospadowi Malolotja. Trasa, zwłaszcza powrotna, dała w kość. Ale dla takich widoków było warto.
Te góry, pasące się tutaj stada zebr, uroczych antylop blesbok...Warto było przelać strumienie potu...
Wieczorem opuszczamy malutkie królestwo Eswatini. Jego prowincjonalny, spokojny charakter, bycie na uboczu wielkiego Świata, bardzo przypadły mi do gustu. Czuć tu klimat Afryki, dzikiej Afryki, czegoś czego nieco mi brakowało w RPA. Mam nadzieję zawitać tu jeszcze w przyszłości.